czwartek, 24 lutego 2011
poniedziałek, 21 lutego 2011
La Chiva party
Jako, że zdjęcia zajęłyby strasznie dużo miejsca to postanowiłam przedstawić je tym razem w innej formie i z muzyką. Filmik wyszedł przydługawy, ale kto cierpliwy zobaczy do końca. Szczególnie, że w pewnym momencie wpleciony został pokaz karnawałowy. :)
piątek, 18 lutego 2011
Imprezowo ;)
Udało mi się ściagnąć parę fotek z imprezy pożegnalnej jednej znajomej, która pojechała pracować do Kanady. Więc wrzucam je tutaj, bo nie wszyscy mają facebook.;) Impreza odbyła się w knajpie o nazwie El Tereque, jednej z najbardziej popularnych tutaj dyskotek.
Ale głównie ludzie jak chcą się nabić przed imprezą jakąś butelką aguardiente (alkohol o smaku anyżowym, trochę podobny do oozo, ale smaczniejszy). Każdy region ma swoją produkcję. Tutaj w Tolimie króluje Tapa Roja. Dziś na szczęście w chivie będzie Cuba Libre (rum z kolą), bo po jednym takim czwartku z aguardiente do dziś pamiętam smak. :P No i jako, że przyjechali Czesi będzie też Beherovka. :)
Podpisujemy koszulkę dla Claudii
Mateo i Nina (Finka)
Mateo i jego dwie miłości ;) (butelki aguardiente)
Ja, Natalia i Jessica
Ja, Natalia i Mateo (czyli stała ekipa wypadowa)
zdjęcie grupowe
i w kręgu :) (w czerwonym Claudia)
barek
:D
tańce hulańce :)
zdjęcie typu - każdy musi mieć fotkę z Mateo ;)
No i tak to mniej więcej te imprezy tutaj wyglądają. Wcześniej się idzie do knajpy napić się jakichś piwek (zwykle są z małych butelkach, ja do tej pory piłam Avila i Poker - takie średniej jakości piwka).
czwartek, 17 lutego 2011
Muzyka imprezowa
Już się lepiej czuję i postanowiłam tym razem napomknąć o muzyce i imprezach. Niestety zawsze zapomnę zabrać cyfrówki jak gdzieś idziemy, a od ludzi zawsze ciężko pościagać zdjęcia. Mam nadzieję, że wkrótce uda się jakieś załatwić. Ale póki co, podsyłam linki do muzyki, która tutaj ostatnio bardzo popularna, nie tylko na dyskotekach, ale wszędzie w busach (tzw. busetas) i marketach, wszędzie rozbrzmiewa latynoska muzyka, a wszyscy sobie pod nosem podśpiewują.
To jeden z hitów, tekst jest zabawny, bo chłopaczek ciągle nawiązuje do kontekstów seksualnych, ale dokańcza wyrazy inaczej, żeby wyszło na to, że to my mamy złe skojarzenia. ;)
A to mój personal favourite, Don Omara wszyscy znają, a ta piosenka też do najnowszych nie należy, ale daje czadu na imprezach:
W piątek, w związku z tym, że przyjechali jacyś ludzie na odwiedziny część z Czech, odbędzie się impreza w chivie. Chiva, to taki bus. Opłaca się przejazd i alkohol, w środku gra muzyka i jest ogólna radość i w taki sposób transportujemy się na jakąś dyskotekę. Tym razem postaram się nie zapomnieć zabrać aparatu. :)
To jeden z hitów, tekst jest zabawny, bo chłopaczek ciągle nawiązuje do kontekstów seksualnych, ale dokańcza wyrazy inaczej, żeby wyszło na to, że to my mamy złe skojarzenia. ;)
A to mój personal favourite, Don Omara wszyscy znają, a ta piosenka też do najnowszych nie należy, ale daje czadu na imprezach:
W piątek, w związku z tym, że przyjechali jacyś ludzie na odwiedziny część z Czech, odbędzie się impreza w chivie. Chiva, to taki bus. Opłaca się przejazd i alkohol, w środku gra muzyka i jest ogólna radość i w taki sposób transportujemy się na jakąś dyskotekę. Tym razem postaram się nie zapomnieć zabrać aparatu. :)
środa, 16 lutego 2011
Loty do Bogoty
Hejo, wszystkich którzy myślą o tym żeby mnie odwiedzić zachęcam do zajrzenia na stronę Luftansy.
Trzeba się decydować szybko, ale lot za 1700 zł w dwie strony to taniocha. :) loty na maj i czerwiec.
niedziela, 13 lutego 2011
Formalności i inne choroby..
Trochę czasu minęło odkąd ostatnio pisałam, a to wszystko za sprawą choróbska które mnie złapało po ostatnim wypadzie. I tak po tygodniu kaszlu i deszczowej pogody polazłam wreszcie do lekarza, w sumie na pogotowie, ale na jedno wychodzi. Tam mnie sympatyczna pani przebadała i orzekła, że mam aginę, albo jak kto woli zapalenie migdałków (jak przewidywałam). No i od dziś antybiotyki. :D Tamten tydzień był trochę w plecy, bo się męczyłam ale i tak nie starczało mi cierpliwości żeby przysiąść w łóżku i się wygrzać. Mam nadzieję, że teraz mi się wreszcie poprawi i pogoda również, bo już tesknię za basenem. ;)
W tym tygodniu udało mi się też w końcu załatwić sprawę zameldowania. Było to o tyle ważne, że każdy kto ma wizę musi się zameldować w urzędzie bezpieczeństwa DAS (Departamento Administrativo de Seguridad), gdyż w innym wypadku następuje deportacja takiego osobnika. W deszczowy wtorkowy poranek, wyciągnęłam Natalie (znajomą Kolumbijkę), żeby zaprowadziła mnie do DAS-u. Tam musiałam przedstawić kopie różnych dokumentów, przynieść zdjęcia na niebieskim tle, zapłacić 150.000 pesos (300zł) i za 2 tygodnie dostanę tymczasowy dowód osobisty, czy coś w tym stylu. Do tego wszystkiego musiałam im przedstawić też dowód na swoją grupę krwi (bo tutaj każdy dokument, nawet legitymacja studencka tego wymaga). Legitymacje też już mam. :D Dokument z grupą krwi ma ponoć ułatwić transfuzję odpowiedniej grupy krwi w razie wypadku. A w DAS pan zrobił mi jeszcze brzydkie zdjęcia i zeskanował odciski wszystkich palców i te wszystkie dane powędrowały razem z papierami do Bogoty. Jeśli chodzi o identyfikacje i bezpieczeństwo Kolumbijczycy są w tej kwestii bardzo skrupulatni. :P
A takie właśnie zdjęcia robią sobie tutaj wszyscy do dowodów, legitymacji, itp. To wyszło nawet ładnie. :) Nie mam pojęcia dlaczego tło musi być właśnie takie.
środa, 9 lutego 2011
Nie będzie kartek
Chciałam wszystkim z przykrością zakomunikować, że w Kolumbii nie ma tradycji wysyłania kartek, dlatego też choć szczerze szukałam wszędzie gdzie się dało nie udało mi się żadnych znaleźć. To samo z pocztą, która o ile tu jakaś jest, jest strasznie droga (pewnie ze względu na trudno dostępną lokalizację) i samo wysłanie listu z jednego do drugiego miasta w Kolumbii wychodzi jakieś 10zł. A wysyłając to Polski musiałabym użyć kuriera, co kosztowałoby jakieś 70zł. :/
Jeszcze się będę upewniać, ale póki co nie nastawiajcie się na pocztówki. Pozdrawiam
Jeszcze się będę upewniać, ale póki co nie nastawiajcie się na pocztówki. Pozdrawiam
poniedziałek, 7 lutego 2011
Ciepłe źródła u stóp Nevado del Tolima
W niedzielę udało mi się wybrać na pierwszą wycieczkę poza Ibague. Stało się to dzięki koledze z zajęć z Negocios III. Należy on do AISEC - organizacji, która wysyła studentów na praktyki w różnych krajach. W tym roku do Ibague przyjechali ludzie z Brazylii, Australii i FInlandii. Pewnie jeszcze jacyś dojadą. W każdym bądź razie, wraz z grupą brazylijsko-kolumbijską i jakimiś jeszcze przypadkowymi współtowarzyszami "busety" (minibusa) wyjechaliśmy do Nevado del Tolima, który znajduje się w Parque de los Nevados w Centralnej Koldyrierze Andów.
Nevado del Tolima (zdjęcie obok) to tak naprawde wulkan o wysokości 5215m, drugi w kolejności największy wulkan tego łańcucha. Jako, że ani sił, ani umiejętności, ani sprzętu, ani czasu nie starczyłoby nam na wędrówkę na sam szczyt zadowoliliśmy się 1,5godzinną wędrówką przez góry z El Silencio (Cisza) do ośrodka z ciepłymi żródłami o nazwie el Rancho. Trasa ciekawa i nie za łatwa, raz w górę, raz w dół, czasem trzeba przejść przez rzeczke po kamieniach, czasem po bardzo lichych mostkach. Ale widoki po drodze wspaniałe, strasznie dużo tu zieleni i nic tylko wyobrazić sobie jak z tych gęstych górskich lasów wychodzi grupka guerilli. :D (żartuje oczywiście, choć prawdą jest, że jeszcze niedawno na tych ścieżkach pojawiały się słynne guerillas).
W ośrodku El Rancho zrobiliśmy sobie terapię wstrząsową. Najpierw wykąpaliśmy sie w lodowatej wodzie u stóp wodospadu, a później trzęsąc się z zimna (bo tu już trochę wyżej, więc temperatura spadła) powędrowaliśmy do bajorka z ciepłymi źródłami. :D to była wielka ulga, jak sobie pewnie możecie wyobrazić, i tak się taplaliśmy chyba z 2 godziny.
Jak już wszyscy odmoczyliśmy sobie tyłki, trzeba było wyjść z wody, co było kolejnym traumatycznym przeżyciem. Ale daliśmy radę i w nagrodę poszliśmy się ogrzać lokalnym specjałem: aguapanela con queso (woda z panelą i serem mozarella).
Panela jest najczystszym wydaniem cukru pochodzącym z gąbczastej, słodkiej masy, z której wyciska się sok z trzciny cukrowej. Smakuje to trochę jak miód i ma podobne działanie. Szczególnie dobre na przeziębienie i grypę. ;) Tak czy inaczej, ja w początkowych stadiach anginy miałam coś z żołądkiem, wogóle nie umiałam w tym dniu jeść, a sama aguapanela wydała mi się za słodka a ser niestrawny. Więc oddałam prawie całą porcję koledze. Nie wiem, będę musiała chyba spróbować jeszcze raz, bo tę pierwszą niechęć zwalam póki co na chorobę. Tym bardziej, że wszyscy dosłownie spałaszowali całośc w minutę.
Tak czy inaczej miejsce bardzo piękne, można tu przyjechać sobie na kamping i wielu Kolumbijczyków tak właśnie robi. Chodzą także chętnie po górach, z tym, że trzeba te góry znać bo nigdzie nie ma szlaków tak jak u nas w Europie.
A apropos Brazylijczyków, okazuje się że wymyślili taki projekt, żeby zorganizować darmowe zajęcia z portugalskiego. :D Zgłaszam się od razu, trza się osłuchać też z tą odmianą portuguesa. :) No i będę miała ciągłość jakąś w nauce. :D
A jeszcze taka ciekawostka: w drodze powrotnej jak tam się mnie pytali o różne wyrażenia w języku polskim okazało się, że jedzie z nami też pewien Anglik, który studiował na Oxfordzie rosyjski i polski i normalnie koleś powoli, ale gadał ze mną po polsku. :D Bez angielskiego akcentu. Masakra. No ale tak to już jest, jak się zna angielski, francuski, hiszpański i ruski. Koleś miał łeb nie od parady. Zabawne. Na takim odludziu spotkać kogoś kto zna twój język. :)
Wrzuciłam więcej fotek na picasse:
piątek, 4 lutego 2011
Uczelnia
Jak pewnie nie wszyscy wiedzą, nie jestem tu na wakacjach ale na studiach. :P Tak, tak, Aga wieczna studentka, więc cóż mogłabym innego tu robić jeśli nie właśnie to. :D
Studiuje na Universidad de Ibague. Jest to uczelnia prywatna, dlatego chodzą tu raczej kasiaści ludzie. Oprócz tego jest drugi uniwerek, już publiczny Universidad de Tolima i chyba jeszcze jakiś jeden.
Tak czy inaczej ja studiuje na tym prywatnym. Kampus wygląda troche jak jakiś park, jest mnóstwo drzew, dużo zieleni, płynie strumyczek, skaczą wiewiórki. :) heh, ogólnie przyjemna okolica. Szczególnie że drzewa dają cień w upalne dni.
Są tu różne kierunki studiów. Ja akurat jestem na większości zajęć z Biznesu Miedzynarodowego. Część zajeć mam po angielsku, część po hiszpańsku, ale ich angielski pozostawia wiele do życzenia. Prawdę mówiąc więcej rozumiem z hiszpańskiego niż z angielskiego, gdzie musze się domyślać jakie słowo pan miał na myśli. :D
Zajęcia odbywają się w systemie 2 razy w tygodniu po 2 godziny i nigdy dzień po dniu ten sam przedmiot. System jest taki trochę licealny, jest dużo roboty w czasie semestru, kilka egzaminów w trakcie, do tego projekty, testy, quizy. Nie będzie lekko. Jedynie to, że na koniec nie ma już sesji, bo oceny są wystawiane na podstawie ocen cząstkowych zdobytych w semestrze, z odpowiednią wagą procentową. Do tego na zajęcia trzeba chodzić, nie usprawiedliwiają żadnych nieobecności.
No i z tego właśnie powodu nie będe się mogła obijać tak jak chciałam i pisać w międzyczasie prace mgr (choć się postaram), bo zajęć jest sporo. Mam 5 przedmiotów, ale nie wiem jeszcze czy z jakichś nie zrezygnuje. Tym bardziej że w Polsce już mam wszystkie punkty potrzebne do zaliczenia studiów, ale coś mi tu kazali jednak studiować, żeby nie było, że jestem na wakacjach. :P
Fajna sprawa jeśli chodzi o te uczelnie to ogromna ilość zajęć dodatkowych na które można się darmowo zapisać: siatkówka, koszykówka, ping-pong! (wszędzie tu ludzie mają stoły pingpongowe), wspinaczka górska (co jest o tyle fajne, że miasto jest otoczone górami, więc jest wszędzie blisko). Do tego różne rodzaje tańców i wiele innych.
No i takto, wrzucam fotki z kampusu uczelnianego.
Anegdotka: zdążyłam już gafe popełnić, bo przekonana o tym, że jest już 10, wbiegłam do sali, gdzie siedziała już cała grupa i wykładowca. Wszyscy wybałuszyli na mnie gały i koleś mnie pyta czy sie zapisałam na te zajęcia. A ja na to, że jak to Negocios II to tak. :D a on że to zajęcia z Procesu Produkcyjnego. Więc powiedziałam, że to jednak nie te i wyszłam. :D haha, musieli mieć niezły ubaw. Ale dla mnie to norma. W Polsce to samo robiłam. Zawsze potracona.
No nic, życie. :D
czwartek, 3 lutego 2011
Kulinaria
Jestem tu kilka dni a już zdążyłam popróbować dwóch prawie narodowych potraw. Pierwszego dnia pobytu pojechałam z Adrianą do jej dziadków na obiad i tam miałam okazję zjeść danie o nazwie "Sancocho."
Jest to danie przygotowywane z różnego rodzaju mięs, w naszym przypadku były to jakieś żeberka, do tego duże kawałki platano (tego zielonego banana, który jest tu traktowany trochę jak ziemniak :D), do tego papa (czyli duże ziemniaki) oraz różnych innych warzyw, w tym kukurydza jak widać na załączonym obrazku. Do tego wszystkiego było drugie danie złożone z kurczaka i oczywiście białego ryżu, który gości tu na stole codziennie. :)
Tutaj widać Adrianę i jej mamę. U nich mieszkałam pierwsze 2 noce. :)
Teraz od kilku dni mieszkam u Liny, która ma pomocnicę domową Evis. To ona mi teraz gotuje. :)
Dziś np. jadłam danie o nazwie "bandeja paisa". Był tam ryż (surprise, surprise), do tego czerwona fasola, z kawalkami platano w sosie, ziemniaki, platan (przysmazany) i salatka z burakow i marchewki. Smaczne. :)
A to ten sławetny platan. :)
Jest to danie przygotowywane z różnego rodzaju mięs, w naszym przypadku były to jakieś żeberka, do tego duże kawałki platano (tego zielonego banana, który jest tu traktowany trochę jak ziemniak :D), do tego papa (czyli duże ziemniaki) oraz różnych innych warzyw, w tym kukurydza jak widać na załączonym obrazku. Do tego wszystkiego było drugie danie złożone z kurczaka i oczywiście białego ryżu, który gości tu na stole codziennie. :)
Tutaj widać Adrianę i jej mamę. U nich mieszkałam pierwsze 2 noce. :)
Teraz od kilku dni mieszkam u Liny, która ma pomocnicę domową Evis. To ona mi teraz gotuje. :)
Dziś np. jadłam danie o nazwie "bandeja paisa". Był tam ryż (surprise, surprise), do tego czerwona fasola, z kawalkami platano w sosie, ziemniaki, platan (przysmazany) i salatka z burakow i marchewki. Smaczne. :)
A to ten sławetny platan. :)
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)