czwartek, 28 kwietnia 2011
środa, 27 kwietnia 2011
O Wielkanocy słów kilka
Od poniedziałku jestem znów w Ibague i na szczęście tutejszy klimat mimo deszczu jest nadal przyjemny i myślę, że właśnie teraz nasze pogody są porównywalne. Jak wspominałam na początku tu cały rok jest wiosna, a u was chyba też już na dobre zawitała więc humory powinniśmy mieć podobne. :) Świeta wielkanocne obchodzi się tu zupełnie inaczej niż u nas. W sumie nie obchodzi się ich w żaden specjalny sposób, poza obrządkami religijnymi i jedzeniem rybnych potraw nie mają się tu czym pochwalić. ;) Nie ma pisanek, nie ma ciast czy mazurków, a w nasz Lany Poniedziałek już jest normalny dzień roboczy i gdyby nie to że padało przeokropnie w ten dzień, to obeszłabym go na sucho. ;)
W tym tygodniu muszę trochę ponadrabiać, ale po tak długich wakacjach nic tylko leń bierze. Do tego Madzia przylatuje mnie odwiedzić w piątek. :D więc znów będzie jak w wakacje. Najpierw posiedzimy w Bogocie, potem na chwile w Ibague i następnie uderzamy zwiedzać region kawowy Kolumbii - Salento, Valle de Cocora, Manizales.
Aa nadal nie wrzuciłam zdjęć z podróży ale też napewno nie chcę wrzucać wszystkich, żeby było co pokazywać po powrocie. Obiecuję jednak wybrać coś żeby poza tekstem pojawiły się tu na blogu też jakieś obrazki, bo ostatnio nic tylko pisałam. :) pap
W tym tygodniu muszę trochę ponadrabiać, ale po tak długich wakacjach nic tylko leń bierze. Do tego Madzia przylatuje mnie odwiedzić w piątek. :D więc znów będzie jak w wakacje. Najpierw posiedzimy w Bogocie, potem na chwile w Ibague i następnie uderzamy zwiedzać region kawowy Kolumbii - Salento, Valle de Cocora, Manizales.
Aa nadal nie wrzuciłam zdjęć z podróży ale też napewno nie chcę wrzucać wszystkich, żeby było co pokazywać po powrocie. Obiecuję jednak wybrać coś żeby poza tekstem pojawiły się tu na blogu też jakieś obrazki, bo ostatnio nic tylko pisałam. :) pap
sobota, 23 kwietnia 2011
piątek, 22 kwietnia 2011
Tayrona, Santa Marta, Taganga i ..... Bogota
Z Cabo de la Vela wyruszylam w kierunku Santa Marta. Myslalam ze czeka mnie ta sama meczaca trasa, ale okazalo sie ze da sie to tez zalatwic szybko i wygodnie. Godzina drogi z Cabo do Uribii, a tam jakims cudem wyniklo ze ci sami ludzie z ktorymi jechalam w vanie z Cabo, jada juz swoim samochodem do Santa Marty i moga mnie podrzucic do Parku Tayrona. Tak wiec dotarlam tam szybko i sprawnie. Park Tayrona to niesamowite miejsce, piekne krajobrazy, wspaniale plaze w polaczeniu z bogata fauna i gorami. Nic tylko robic zdjecia, ktorych mam mnostwo. Spedzilam tam 3 noce napawajac sie widokami, poznalam tez ludzi z Bogotami, ktorzy podrozowali z jedna francuska. Wczoraj pojechalam juz do Santa Marty i stamtad do wioski rybackiej Taganga, ktora w tym tygodniu - Semana Santa - zapelnia sie kolumbijskimi turystami. Peeelno ludzi wszedzie. Ale miejsce przepiekne, tyle ze warto przyjechac jak juz bedzie troche spokojniej bo w tym tygodniu to istne szalenstwo. Pod wieczor wylecialam juz z Santa Marty do Bogoty i jestem obecnie u kolezanki a wlasciwie u jej cioci, bo znajomi ktorzy mieli ze mna jechac do Villavicencio dali ciala i nie wiem co robic na swieta. Narazie pozwiedzam troche Bogote, choc nie jestem na to za bardzo przygotowana - mam tylko letnie ubrania a tu jest calkiem chlodno. Ale Ana Maria pozyczyla mi buty i troche ciuchow wiec jakos objade. Bylysmy w kosciele dzis na chwile, a teraz wybieramy sie na zwiedzanie Candelarii. Wesolych Swiat dla wszystkich.
niedziela, 17 kwietnia 2011
Guajira i Cabo de la Vela
Ostatnimi czasy ciezko o dostep do internetu. Teraz znowu nie bede miala kontaktu bo wybieram sie do Parku Tayrona i bede tam przez 2 najblizsze dni. Z Cartageny pojechalam w piatek busem w kierunku Santa Marty, mialam tam zostac na noc, ale wpadl mi do glowy glupi pomysl zeby pojechac od razu do Guajiry. Tak wiec zostalam w autobusie i w srodku nocy dotarlam do Riohacha, a tam musialam do rana czekac na nastepny transport do Uribii, skad nastepnie ciezarowka ktora przewozi zarowno turystow jak i zywnosc, baaaaaardzo ale to baaaaaaaardzo wolno przeczolgalismy sie przez teren az do Cabo de la Vela. Od paru lat buduja tam droge, ale tez bardzo powoli. Tak wiec droge ktora pokonuje sie z godzine, przejechalismy w 4, a na koniec sie zepsul samochod. :D takie to juz moje szczescie w tej podrozy ze wszystko ma opoznienia.. Przejazd mial trwac 6h, ale mnie to kosztowalo prawie12. :D No ale nic,
za to tutaj jest przepieknie, mieszkam zaraz przy morzu, 2 kroki, widoki niesamowite i najladniejszy zachod slonca jaki widzialam. Wybralam sie tez lowic ryby, zjadlam languste, poplywalam lodka z poznanymi tutaj ludzmi, naprawde miejsce jest warte calej tej drogi. Spokoj cisza morze... :)
A jutro z rana jade juz do parku Tayrona gdzie bede odcieta od swiata przez nastepne 2 noce. :)
pozdrowienia
za to tutaj jest przepieknie, mieszkam zaraz przy morzu, 2 kroki, widoki niesamowite i najladniejszy zachod slonca jaki widzialam. Wybralam sie tez lowic ryby, zjadlam languste, poplywalam lodka z poznanymi tutaj ludzmi, naprawde miejsce jest warte calej tej drogi. Spokoj cisza morze... :)
A jutro z rana jade juz do parku Tayrona gdzie bede odcieta od swiata przez nastepne 2 noce. :)
pozdrowienia
czwartek, 14 kwietnia 2011
Cartagena de Indias
Od wczoraj jestem juz w Cartagenie, ladnym kolonialnym miescie nad morzem Karaibskim. Mieszkam przez te 2 najblizsze noce u znajomej znajomego, Sylvanny razem z pewna Hinduska ze Srinagaru, ktora przyjechala pare dni temu i bedzie tu pracowac jako nauczycielka angielskiego. Obie bardzo sympatyczne. W domu Sylvanna ma 11 psow, co jest o tyle zabawne ze biedna Sim boi sie psow, wiec kazde wyjscie wiaze sie z polgodzinna ceremonia zaganianie i przeprowadzania biednej hinduski na zewnatrz. :)
Wieczorem bylysmy na koncercie latino reggae na dachu jednego z hosteli. Potanczylysmy sporo przy swietle ksiezyca. A dzis spaceruje sobie po starym miescie i czekam na dziewczyny. pozniej pojdziemy cos zjesc i byc moze na plaze.
Przedwczoraj po pechowym i deszczowym poczatku dnia ze straconym lotem dotarlam w koncu do Cali. Hostel w ktorym sie zatrzymalam mial swietny klimat, organizowali zajecia z jogi i salsy. Wczoraj bylam w zoo w Cali i pozwiedzalam troche, a poznej juz polecialam z Cali do Bogoty i z Bogoty do Cartageny. I oto jestem. W telegraficznym skrocie. Jest upalnie i mam nadzieje w koncu wysusze rzeczy i wylecze sie z kataru. :)
Wieczorem bylysmy na koncercie latino reggae na dachu jednego z hosteli. Potanczylysmy sporo przy swietle ksiezyca. A dzis spaceruje sobie po starym miescie i czekam na dziewczyny. pozniej pojdziemy cos zjesc i byc moze na plaze.
Przedwczoraj po pechowym i deszczowym poczatku dnia ze straconym lotem dotarlam w koncu do Cali. Hostel w ktorym sie zatrzymalam mial swietny klimat, organizowali zajecia z jogi i salsy. Wczoraj bylam w zoo w Cali i pozwiedzalam troche, a poznej juz polecialam z Cali do Bogoty i z Bogoty do Cartageny. I oto jestem. W telegraficznym skrocie. Jest upalnie i mam nadzieje w koncu wysusze rzeczy i wylecze sie z kataru. :)
wtorek, 12 kwietnia 2011
Deszcz, stracony lot i inne masakrita
Wlasciwie to nie wiem gdzie zaczac. i tak nie dam rady wszystkiego sklecic, bo mam malo czasu, siedze na kompie w hostelu w Cali, wiec zaraz ktos mnie stad wyrzuci. Tyle tylko ze rano w Ladrilleros zaspalam na ranna lodke do Buenaventury i nastepna wybyla dopiero o 13 przez to ze padalo strasznie cale rano. Tymto sposobem przepadl mi lot z Cali do Cartagenty i dlatego tez jestem tu teraz na noc i nadal leje. Udalo mi sie przebookowac bilet, za oplata rzecz jasna, ale przynajmniej moze jutro uda mi sie wreszcie wyruszyc na wybrzeze karaibskie. nie pisze nic wiecej poki co, tyle tylko ze wszystko poki co jest w porzadku i postaram sie odezwac pozniej. Bedzie dobrze
niedziela, 10 kwietnia 2011
Pacyfik
Udalo nam sie dotrzec do Ladrilleros po calym dniu w autobusie i deszczowej nocy w Buenaventura. Mielismy strasznego pecha na trasie bo najpierw pan zapomnial nam powiedziec ze mamy wysiasc w miejscowosci Buga, wiec pojechalismy az do Cali. I to juz z duzym opoznieniem, potem z Cali do Buenaventury zamiast 4 h jechalismy tez chyba z 6. Koniec koncow podroz ktora miala nam zajac 8h trwala 12 wiec nie zdazylismy na lodke do Ladrilleros. W autobusie spotkalismy jednak przesympatycznych ludzi, ktorzy pomogli nam znalezc tani hotel. W samej Buenaventurze nie za wiele zobaczylismy, to miasto portowe, w ktorym leje codziennie i to leje konkretnie. Samo miasto nie ma za dobrej slawy, bo nadal uznawane jest za jedno z punktow transportowych narkotykow. Tak wiec wieczorem nie ma co sie szlajac po ulicach. Zupelnie inaczej jest tu gdzie jestesmy teraz w Ladrilleros. Spokoj, cisza, inny swiat. 95% ludnosci to czarnoskorzy i plemie nuno czy cos w tym stylu. Bardzo egzotycznie to wyglada wszystko. Pacyfik jest ogromny i wcale nie taki spokojny jak nazwa na to wskazuje. Mialam pare niebezpiecznych sytuacji przy falach, ale na szczescie nic sie nie stalo. Trzeba jednak miec respekt wzgledem natury. Zeby dostac sie do tego odcietego od swiata miejsca trzeba przyplynac tu lodka z Buenaventury, co zajmuje jakas godzine. Troche mi powywracalo zoladek po drodze, ale na szczescie obylo sie bez nieprzyjemnosci. Wczoraj wieczorem jak to na sobote przystalo wybralismy sie na tance i okazalo sie ze jednak calkiem niezle radze sobie z ta salsa. :D A dzis jest bardzo leniwy dzien, nie wiem czy to przez klimat, bo jest bardzo goraco i wilgotno, czy przez ogolne zmeczenie spowodowane brakiem ruchu, ale strasznie senna atmosfera panuje dzis w miasteczku. Jest tak wiejsko tutaj, slychac pianie kogutow, tradycyjna muzyke na kazdym kroku.. Uciekam.
czwartek, 7 kwietnia 2011
Początek wojaży
Jutro rano wyruszam z Ibague do Buenaventury, a więc nad wybrzeże Pacyfiku. Tam wraz z Martinem - Czechem, mamy zamiar zobaczyć parę ładnych plaży i poznać czarnoskórą część Kolumbii. :) Będę starała się zdawać relację na bieżąco, jak tylko uda mi się znaleźć internet.W razie czego mam z sobą telefon kolumbijski. Moja podróż będzie trwała ponad 2 tygodnie. Martin będzie mi towarzyszył tylko na jej początku, a więc Pacyfik, później będę już na własną rękę odkrywać Karaiby. :) Pozdrowionka
pomocnicza mapka:
pomocnicza mapka:
sobota, 2 kwietnia 2011
Prado
W ostatnią środę wybrałam się ze znajomymi nad jezioro Prado, które znajduje się w departamencie Tolima. Przeprawa okazała się dość skomplikowana, bo musieliśmy się 3 razy przesiadać, ale koniec końców udało nam się dotrzeć nad Prado - wewnętrzne morze Kolumbii. Jako, że chcieliśmy zaoszczędzić i nie opłaciliśmy łódki, musieliśmy sporo się nachodzić. Przetarliśmy parę szlaków, bo okazało się, że tam nikt nie chodzi i przedzieraliśmy się przez krzaki mijając po drodze opuszczone domy. Wyczerpani dotarliśmy do pewnej opuszczonej chatki i tam postanowiliśmy już zostać, zjeść coś i popływać. Ja z Katie (znajomą Kolumbijką) nie miałyśmy już siły wracać na piechotę, więc poprosiłyśmy starszego pana, który mieszkał w chatce nieopodal, aby za drobną opłatą odwiózł nas do portu.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)