niedziela, 10 maja 2015

Laba na Goa

Ostatnie dni minęły nam leniwie na plażowaniu i relaksie. Dodatkową atrakcje stanowiły skutery, które wypożyczylismy na 2 dni żeby szybciej i wygodniej przemieszczać się po okolicy. Takim więc sposobem przełamałam swoj lęk z dzieciństwa, kiedy próbując opanować jazdę na motorowerze taty wpakowałam się w płot. A tu smigalam między krowami, busami i innymi skuterami. :) Nowa cenna umiejętność zdobyta. :D Zaraz idziemy na ostatnią kolację. Mam nadzieję że uda nam się dotrwać baby rekina i king krewetki. :) Jutro rano ruszamy w kierunku domu. Przed nami 4 loty: Goa - Bombaj - Delhi - Monachium - Warszawa. We wtorek rano ladujemy.

sobota, 9 maja 2015

Hampi

W Hubli na dworcu kolejowym mieliśmy wielki dylemat. Zostało nam mało czasu a transport okazał się bardziej skomplikowany niż myśleliśmy. Do Hampi nadal było bardzo daleko, do Goa ta sama droga ale w przeciwnym kierunku, co oznacza że powrót z Hampi na Goa będzie długi. Po ostatnich przeprawach nie chcemy więcej jeździć długich tras autobusami. Po 2 godzinach analiz i podejść do kupna biletów, na które były długie listy oczekujących, czekaliśmy na uruchomienie dodatkowej puli biletów na nocny pociąg na trasie Hubli-Goa, na ktorym nam tak bardzo zależało żeby wrócić na plażę w piątek rano. Emocje sięgały zenitu. Kiedy okazało się że mamy bilet cieszylismy się jak z wygranej na loterii. Oto bowiem mieliśmy całą trasę Hubli-Hospet-Hubli-Goa zaplanowaną i to pociągami. Pełen luksus i komfort psychiczny. Ze spokojem poszliśmy coś zjeść i po południu jechaliśmy już pierwszym pociągiem do Hospet, niedaleko Hampi. Droga minęła szybko, potem busik do Hampi. Szybko załatwiliśmy noclegi i pobieglismy na zachód słońca. Coś pięknego. Nazajutrz cały dzień poświęcilismy na zwiedzanie świątyń. Jest ich mnóstwo i z przesytu i strasznego upału dość szybko zmęczyliśmy się zwiedzaniem. Był to jednak i tak już ostatni punkt na naszej trasie. Potem pociąg do Hubli, nocny pociąg do Margao i znaleźlismy się spowrotem na Goa na zasłużony 3 dniowy odpoczynek. 

piątek, 8 maja 2015

Fotograficzny skrót ostatnich dni

Słonie i nieoczekiwane odkrycie Mysore

Z rana byliśmy już u bram parku ale okazało się, że 8 rano to nadal za późno, żeby zobaczyć słonie, o czym zawczasu poinformował nas pan w kasie biletowej. My jednak łudzilismy się, że kto jak kto ale my musimy mieć trochę szczęścia. Ruszyliśmy wynajętym jeepem przez park podziwiając po drodze daniele, malpki i dzikie kurczaki, ale słoni ani widu. Byliśmy już konkretnie zrezygnowani, do tego stopnia, że poprosiliśmy kierowcę, żeby przesłał nam filmik, który nakręcił poprzedniego dnia kiedy to pojawiło się stado 10 slonikow. Filmik już prawie był ściągnięty kiedy ktoś krzyknął "Elephant!" i 2 metry od nas wolnym krokiem kroczyl dorosły osobnik wspomnianego gatunku. Możecie sobie wyobrazić moje piski radości. :) Nagralam nawet film, może uda mi sie go wrzucić, a może zostawię na opowieści po powrocie. :) Powiem tylko, że było to coś magicznego zobaczyć słonia na wolności. :) Nasza misja została spełniona. Mogliśmy ruszać dalej. Ale jak i gdzie? Celem kolejnym było Hampi - kompleks swiatynny w stanie Karnataka złożony z 3800 budowli - oddalony od naszej lokalizacji o ponad 800 km. Zaproponowano nam jechać przez Mysore, o którym wcześniej nie słyszeliśmy. Pojechaliśmy tam autobusem, a stamtąd mieliśmy kombinować dalej. I zrządzeniem losu zostaliśmy na noc i dzień następny. Do Hubli niedaleko Hampi udało nam się zakupić bilety na nocny pociąg kolejnego dnia. A my mogliśmy zobaczyć piękny pałac i kolorowy targ w Mysore.

środa, 6 maja 2015

Długa przeprawa 03.05

Z Allapey mieliśmy płynąć do Kollam 8 godzinnym.rejsem po tzw Backwaters, rozlewiskach i sieci kanałów wokół których mieszkają lokalsi. Na miejscu okazało się że akurat w tym dniu rejsu nie ma więc zamiast tego wsiedlismy w wodny transport do Kottayam, miejscowości znajdującej się 2 h drogi wodnej od nad. Zapłaciliśmy grosze i mieliśmy okazję z bliska przyjrzeć się życiu mieszkańców tych nadwodnych terenów. Rzeka służy do kąpieli, prania, daje wodę która pozwala przetrwać. Miejscowi raz po raz to wsiadali to wysiadali z łodzi, my jednak czekaliśmy na ostatnia stację, na którą się niestety nie doczekaliśmy bo kanał został zamknięty. Resztę drogi musielismy dojechać riksza. Z Kottayam chcieliśmy jechać pociągiem na północ by dostać się do parku Wayanad. Kolejny raz nasze plany zostały pokrzyżowane. Tym razem zawinił fakt że była niedziela i to po długim weekendzie. Nie było szans ani na pociąg ani na miejsca siedzące w nocnym autobusie, a perspektywa 12 godzin na stojąco w nocy nie napawala nas optymizmem. Byliśmy bardzo zrezygnowani, ale ostatecznie cudem udało nam się wepchnąć do popołudniowego autobusa jadącego w okolice parku. Co więcej wywalczylismy nawet miejsca siedzące. Ciężka noc, o 3 w nocy wysadzili nas na skrzyżowaniu w brudnym miasteczku Mananthavady gdzie koczowalismy do 6 30. Potem godzinka drogi busem i byliśmy już w Tholleptti pod parkiem Wayand.

poniedziałek, 4 maja 2015

Ciągle w drodze i bez netu

Wpis który stworzyłam niestety się nie zapisał, a nie mam dziś weny na jego ponowne i tak dokładne odtworzenie. Postaram się więc choć w skrócie opisać ostatnie kilka dni. Indie na każdym kroku udowadniają nam, że plany planami, a rzeczywistość to inna sprawa. Chciałam zrobić dlugiego posta ale nie mam kiedy. Tylko tyle ze wszystko w porządku tylko internetu nie mieliśmy kilka dni. Jesteśmy obecnie w Hampi i w piątek wracamy na Goa. Co się działo w międzyczasie opowiem na żywo bo mam już za duże zaległości. Sciakam

sobota, 2 maja 2015

Allapey po długiej przeprawie busem

Dziś rano byliśmy w fabryce herbaty jeszcze w Munnar a potem cały dzień zszedł na 7godzinnej przejażdżce busem bo wygraliśmy nieświadomie dłuższą opcję. Z internetem problemy więc mało zdjęć załaduje. Jutro płyniemy kanałami z Allapey do Kollem zwiedzając po drodze backwaters.

Munnar - kraina herbaty

Wstalismy dziś bardzo wcześnie, bo już po 6 rano ruszyliśmy najpierw busem do Ernakulam a stamtąd lokalnym autokarem do Munnar. 5,5 godzin trasy takim lokalnym autobusem pełnym ludzi, bez klimatyzacji i bez szyb to świetna rozrywka dla nas. Szczególnie gdy za taką podróż zapłaciliśmy po 6 zł od lebka. :) Do tego tlukac się przez różne wioski i miasteczka można podziwiać lokalny koloryt Indii z dala od utartych szlaków turystycznych. Droga wiodła coraz wyżej i wyżej, poprzez góry i piękna południową roślinność, która bardzo przypominała mi krajobrazy Kolumbii z bananowcami, polami ananasow i bujną zielenią. Po jakimś czasie w miarę zbliżania się do celu naszej dzisiejszej wyprawy naszym oczom ukazały się pierwsze wzgórza herbaciane. Coś niesamowitego i naprawdę wartego tej długiej przeprawy. Zanim jednak na dobre mogliśmy się ponapawać tymi widokami z bliska, musielismy ogarnąć jakieś noclegi. Okazało się że z okazji 1 maja odbywała się w Munnar wielka komunistyczna demonstracja, organizowana przez partię, która maczala też palce we wczorajszym strajku. Notabene przez całą drogę do Munnar widzieliśmy wszędzie czerwone flagi z sierpem i mlotem, sierpem i kukurydzą, a także sierpem i kukurydzą. Jak widać strajk robotników i rolników. Potem dowiedzieliśmy się że Kerala zawsze miała skłonności komunistyczne, ze względu na to że był to długo kraj robotników, rolników i plantatorów właśnie. Munnar przywitał nas zatem wielkim wiecem i pochodem pierwszomajowym, czyli jednym wielkim hałasem. Do tego ze względu na Festiwal Kwiatów miejsc noclegowych było niewiele. Udało nam się znaleźć spanie w Schambo Inn, nazwa dość dobrze oddaje aurę miejsca. Syf, wilgoć i brak normalnych łazienek w pokoju. :) ale grunt że można było zrzucić rzeczy i ruszać w kierunku plantacji herbaty. Wynajęlismy tuk-tuka (tak na południu Indii mówi się na riksze), który poobwozil nas po okolicznych tarasach widokowych. Przy okazji chłopcy przejechali się na sloniu bo fabryka herbaty do której obiecał nas zabrać pan Riksiarz była zamknięta (surprise, surprise.. W swięto pracy :P). Na koniec zawiózł nas na festiwal kwiatów, który okazał się być lokalnym festynem z muzyką i budami jak na odpuscie. Kwiaty były ale dla nas niezbyt nowe, jedynie zaskakujące bo pochodzące z naszego klimatu, m.in. smrodziuszki i inne kwiaty, które mama ma zwykle w ogródku. :) Powtórka z Kaszmiru pomyślałam, bo i tam jabłonie czy nasze polne kwiaty są bardzo cenione i wyjątkowe. Plusem festynu było dobre lokalne jedzenie, którego nie omieszkalismy spróbować. Na koniec 2,5km spacerkiem wróciliśmy do naszej lepianki. Na szczęście jesteśmy dużo wyżej niż wczoraj więc jest chłodniej i nie ma komarów. Ochłoniemy przed jutrzejszą kolejną 5godzinną przeprawą, tym razem do Allapey. A z rana jeszcze fabryka herbaty. :) A dostałam od Stacha girlandę kwiatów jasminu, bardzo popularne wśród tutejszych kobiet. Wpinają je we włosy, a pachną oblednie. Świetnie też działają jako odświeżacz powietrza, co dziś jest bardzo wskazane.